środa, 31 grudnia 2014

Rozdział I I'm freaking out, where am I now?


♪ KLIK ♪
   Miałam wrażenie że uczucie spadania trwa wiecznie, ale kiedy pojawiłam się w Idrisie, wiedziałam że minęła zaledwie chwila. Odetchnęłam głęboko. Było o wiele cieplej niż Monachium. Pierwsze co przykuło moją uwagę były szklane wieże. Słońce mieniło się w nich, niczym w pryzmacie. Nagle przypomniało mi się co ostatnio słyszałam. Jonathan Morgernstern podający się za Sebastiana Verlac'a wspiął się na ich szczyt by je unieszkodliwić. Były wyższe niż myślałam, nie potrafiłam wyobrazić sobie jak mógł to osiągnąć. Następną rzeczą na którą zwróciłam uwagę, była zieleń drzew i trawników. Żywa niczym wiosenna, a przecież zbliżał się już koniec lata. Budynki były klasyczne, ale stylowe. Zobaczyłam kilka koni, tupiących kopytami po kostce brukowej którą wyłożona była ulica. Gdyby nie współczesny ubiór mieszkańców, można by pomyśleć że brama przeniosła nas w przeszłość. Spojrzałam na Olivera. Rozglądał się tak samo jak ja, wyraźnie zauroczony Alicante. Jedyne co nie pasowało to tego pięknego miejsca była atmosfera. Ludzie chodzili szybko, wyraźnie poddenerwowani. Nic dziwnego, skoro od jakiegoś czasu wisiało nad nimi widmo wojny.
   Po chwili przez Bramę przeszła też Grace. Zaczęła prowadzić nas przez miasto, do domu w którym mieliśmy się zatrzymać. Co jakiś czas zamieniała parę zdań z synem. Mnie standardowo ignorowała.
   Nasz dom nie różnił się od pozostałych. Znajdował się na bocznej uliczce miasta, na przeciwko uroczej cukierni i sklepu z bronią. Postanowiłam że jak się rozpakuję to zajrzę do jednego i drugiego. Na lewo od naszego domu stał szereg kilku identycznych, natomiast po prawej stronie znajdował się inny, zupełnie nie pasujący budynek. Szary, gotycki pałacyk, przypominał mi kościół. Gdyby nie to, że znajdowaliśmy się w Idrisie, pomyślałabym że to Instytut. Za wielkimi oknami, zawieszone były ciemne zasłony, ale dało się dostrzec przebłyski światła. Budynek wyglądał na stary i zaniedbany, ale ogródek przed nim był jednym z najpiękniejszych jakie widziałam. Przeszłam parę kroków podziwiając go. Zajmował dużo terenu, na zachodniej stronie posiadłości dostrzegłam niewielką stajnię. Przyglądałam się jej chwilę, zastanawiając się czy w środku są konie, czy jest opuszczona. Nagle jej drzwi otworzyły się. Zza nich wyłonił się wysoki młodzieniec, szczupły, ale dobrze zbudowany. Z daleka nie potrafiłam dostrzec jego twarzy, ale czarne włosy i jasna cera prezentowały się interesująco. Spojrzał się w moim kierunku, a ja zdałam sobie sprawę że się gapie. Złapałam walizkę i ruszyłam do swojego domu.
   W środku prezentował się bardziej okazale niż na zewnątrz. Ktoś musiał o niego dbać przed naszym przybyciem. Wszędzie stały kwiaty, drobne figurki i puste ramki na zdjęcia. Na ścianach wisiały obrazy, przedstawiające doliny, rzeki i jezioro. Najprawdopodobniej były to krajobrazy Idrisu. Zajęliśmy trzy pokoje, jeden na parterze został wolny. Na drugim piętrze były tylko dwie łazienki, więc postanowiłam zająć łazienkę z Oliverem. Nie chciałam narażać się jego matce, chociaż wątpiłam czy mogłaby mi coś zrobić.
   - Wiesz kto mieszka w tej posiadłości obok? - zapytałam Olivera, po tym jak zrobiłam nam herbatę w kuchni.
- Zdaje się że Nightshade'owie. To ich zamczysko wygląda jak z horroru - odparł udając że się boi, ale oboje wiedzieliśmy że nie tak łatwo go przerazić - Mama mówi że izolują się od społeczeństwa i przez to są dzicy - dodał dmuchając gorącą herbatę.
- I ona mówi że ktoś izoluje się jak dzikus? - zauważyłam cicho, nie chciałam żeby to usłyszał, ale on spojrzał na mnie smutnym wzrokiem. Nie odezwał się jednak. Wiedziałam że martwi się o matkę. Nie podobało mu się to że mnie ignoruje. Próbował z nią rozmawiać, ale nie przynosiło to żadnego skutku.
   Kiedy wypiliśmy herbatę, zapytałam go czy chciałby pójść ze mną do sklepu z bronią. Wykręcił się mówiąc że chce się rozpakować. Pewnie nie chciał zostawiać matki samej.
   Ekspedientka w sklepie, była starszą, siwiejącą kobietą o smutnych, szarych oczach. Na twarzy miała cienkie blizny po runach. Wymieniłyśmy uprzejmości, porozmawiałyśmy chwilę o domu w którym się zatrzymałam. Później zapytała mnie o ulubiony typ broni. Bez wahania odparłam że jest to łuk. Zawsze fascynowała mnie możliwość zabijania po cichu, tak by nikt nie zauważył. Z demonami rzadko kiedy tak się dało, ale jeśli już mnie zauważyły wolałam krótkie Serafickie Ostrza od długich. Były precyzyjniejsze i łatwiej się nimi walczyło. Naszą dyskusję na temat broni przerwał młody mężczyzna. Wszedł do sklepu i rzucił wesołe " Dzień dobry, Mags", a dopiero po chwili zorientowałam się że jest to chłopak na którego gapiłam się gdy tu przybyłam.
- Witaj - powiedział patrząc na mnie i ukłonił się lekko. Kiedy się wyprostował, zobaczyłam, że jego oczy miały barwę morza, tak ciemne że kontrastowały z jasną cerą. Miał wysokie i wyraźne kości policzkowe i mocną szczękę. Był sporo wyższy ode mnie i żeby spojrzeć mu w oczy musiałam podnieść wysoko głowę.
- Dzień dobry - wydusiłam po chwili, zaskoczona jego manierami. Nie spotkałam w swoim życiu zbyt wielu nocnych łowców w moim wieku, ale domyśliłam się że nie każdy jest tak dobrze ułożony jak on. 

1 komentarz:

  1. Historia nie wciągnęła ❤
    Pozdrawiam z grupy Shadowhunters Forever :*

    OdpowiedzUsuń