poniedziałek, 12 października 2015

Rozdział V part 2

   Stałam osłupiała przez dłuższą chwilę. Odgłosy bitwy i krzyki ludzi były przytłumione, jak dźwięki kiedy trzyma się głowę pod wodą. Rose Rose... Ktoś wołał moje imię? Odwróciłam głowę w stronę dźwięku, jednak nie zobaczyłam jego źródła. Widziałam tylko ciemność. Ktoś złapał mnie za ramiona i zaczął potrząsać. Ujrzałam głębię niebieskich oczu, James.
- Ja właśnie... - zaczęłam mówi, chcąc się wytłumaczyć, ale nie wiedziałam jak dokończyć. Musiałam to zrobić. I on zrobił to samo, widziałam krew na jego rękach.
- Wiem - powiedział w miarę ciepło, na tyle na ile to było możliwe w środku walki.
- Odprowadzę cię na Salę Anioła, tam będziesz bezpieczna - dodał powoli, rozglądając się dookoła. Złapał mnie za ramie, a ja szłam sztywno, stawiając krok za krokiem. Ulica którą szyliśmy wydawała się dość bezpieczna, największy chaos panował w centrum, do którego nieuchronnie się zbliżaliśmy. Im bliżej byliśmy, tym więcej krwi i ciał widziałam. W końcu zaczęliśmy zwracać na siebie uwagę Mrocznych. James krzyknął coś do mnie i odepchnął na bok. Nie wiem czy chciał żebym się schowała, czy walczyła. Byłam w zbyt wielkim szoku, po tym jak z łatwością odebrałam komuś życie. Stanęłam za drzewem i patrzyłam jak walczy. W innych okolicznościach zwróciłabym uwagę na jego zwinne ruchy, może nawet zbyt delikatne jak na mężczyznę.

niedziela, 27 września 2015

Rozdział V part 1

Postanowiłam dodawać rozdziały częściami. Myślę że to bardziej mnie zmotywuje i będę pisać częściej. Mam nadzieje że nie macie nic przeciwko, bo chyba lepsza część rozdziały co parę dni niż jeden raz na pół roku. Pozdrawiam osóbki które to regularnie czytają. Wiem że tam jesteście :) Napiszcie coś pod tą częścią, komentarze na pewno przyśpieszą dodanie następnej.
Jak wyjdzie całość, rozdział dostanie tytuł i piosenkę. Miłej lektury.
****

   Zanim zdążyłam zareagować, James odepchnął mnie do tyłu i staną na wprost Mrocznych. Zatoczyłam się trochę, mimo że umysł miałam trzeźwy, troszeczkę nie panowałam nad ciałem. I wiedziałam że w trakcie walki to nie będzie pomocne. Odetchnęłam głęboko, kiedy poczułam chłodne powietrze z dworu i dołączyłam do chłopaka który próbował odeprzeć ataki dwóch przeciwników. Nie znałam ich, ale mogliby być każdym. Wyglądali jak przeciętni Nocni Łowcy. I to było najgorsze. Świadomość że kiedyś nimi byli. Może nawet nie chcieli stać się tym czym teraz są. Przepychaliśmy się w progu, co było dość niewygodne. W końcu James wypchnął jednego z nich na chodnik przed domem i zaczął z nim walczyć, jak z demonem. Jakby to nie był człowiek. Nie mogłam tego pojąć. Zmierzyłam wzrokiem Mrocznego, który patrzył na mnie z chorą ekscytacją i podnieceniem, jakby nie mógł się doczekać kiedy mnie zabije. Uniósł maczetę, jakbym była niezdolna do obrony. To nie było prawdą. Nie do końca. Mimo wpływu alkoholu uchyliłam się przed jego atakiem. Zablokowałam drugi. Nie potrafiłam go zaatakować. Przecież był człowiekiem, nie demonem pod ludzką postacią, tylko człowiekiem z krwi i kości, który gdzieś ma rodzinę, która tęskni za nim. Kolejny raz zaatakował, tym razem nie chybił. Poczułam jak maczeta rozcina mi skórę na lewym ramieniu. Przez krótką chwilę byłam zaskoczona silnym bólem. Później adrenalina zmusiła mnie do działania. W jednej chwili doskoczyłam do Mrocznego i wbiłam mu sztylet w arterie szyjną. Świat stał się czerwony, poczułam jego ciepłą krew na twarzy. Osunął się na ziemię, a ja patrzyłam na jego ciało niezdolna do ruchu. Zabiłam człowieka. Właśnie zabiłam człowieka. 

poniedziałek, 31 sierpnia 2015

Rozdział IV They say that evil comes disguised


   Z torbą na ramieniu ruszyłam w kierunku rezydencji Herondale'ów. Nawet jeśli miałabym się do niej włamać, spędzę tam noc. I parę następnych dni. A kiedy przyjdą moje osiemnaste urodziny oficjalnie ją przejmę. Na myśl o tym że miałabym wrócić do Grace i Olivera trzęsły się ręce.
   - Gdzie się tak śpieszysz? - usłyszałam głos za sobą. Odwróciłam się. Ty był James.
- Płakałaś? - zapytał zanim zdążyłam się odezwać.
- Oczywiście że nie - odpowiedziałam hardo. Chłopak spojrzał na mnie podejrzliwie.
- Masz rozmazany makijaż - powiedział, a ja odruchowo sięgnęłam do oczu. Na palcach zostały ślady tuszu. Szlag. Że też nie pomyślałam o tym żeby używać wodoodpornych kosmetyków.
- Spieprzaj - warknęłam. Wciąż byłam wściekła. Emocje buzowały we mnie jakbym zaraz miała wybuchnąć. James spojrzał mi głęboko w oczy, pewnie zauważył zmianę ich koloru. Teraz pewnie były szare jak niebo w trakcie burzy.
- Co się stało? - zapytał podchodząc bliżej.
- Nic - odparłam cicho. Był miły, mimo wściekłości nie chciałam tracić szansy na poznanie go, tym bardziej teraz, kiedy w końcu otrząsnęłam się z marzeń o idealnym Oliverze.
- Nie pytam "czy coś się stało", bo gdyby nic się nie stało to nie byłabyś taka roztrzęsiona - podszedł jeszcze bliżej. Wyciągnął do mnie rękę z chusteczką. Chciałam ją wziąć, ale zanim zdążyłam to zrobić podniósł ją wyżej i otarł mi twarz z łez. Zmarszczył brwi. Pewnie jeszcze bardziej rozmazał tusz. Odsunęłam się gwałtownie.
- Muszę iść - powiedziałam szybko i odwróciłam się.
- Do posiadłości Herondale'ów? Wiesz że nie jest twoja - James najwyraźniej starał się zdobyć moją uwagę. Pewnie był typem faceta który powie każdą bzdurę żeby zatrzymać przy sobie dziewczynę. Westchnęłam i spojrzałam na niego.
- O czym ty mówisz? - zapytałam bez przekonania.
- Słyszałaś o kimś takim jak Jace Wayland? - odpowiedział pytaniem. Oczywiście że o nim słyszałam. Przyszywany syn Valentain'a, wychowanek Lightwoodów. Chyba każdy słyszał o nim i o Clary Fairchild.  Przechyliłam głowę w bok, nie rozumiejąc co on ma do mojego majątku.
- Lightwood, Morgenstern, Herondale - wyliczył nazwiska, a ja wciąż nie wiedziałam o co mu chodzi.
- Był synem Stephena, wnuczkiem Imogen - zrobił przerwę, chyba czekał na moją reakcję. Patrzyłam na niego z niedowierzaniem. Jeśli to prawda to...
- To on jest jej spadkobiercą. Nie ty. - zamilkł nagle i spojrzał na mnie jakby bał się że zaraz wybuchnę płaczem.
- Skąd ty w ogóle wiesz takie rzeczy? - zapytałam z niedowierzaniem, pewna że to wszystko to jego wymysły
- Moi rodzice są wysoko postawieni w radzie. Tam dużo się o nim mówi. Jeśli zechce przyjąć twoje nazwisko, wszystko będzie należeć do niego. Więc może zamiast włamywać się do budynku do którego jak na razie nie masz żadnych praw, wpadniesz do mnie na kawę? - zaproponował. Więc miałam co do niego racje, robi wszystko żebym się z nim umówiła.
- Jasne - uśmiechnęłam się, czując jak złość mnie opuszcza. Teraz czułam bardziej smutek. Jednocześnie byłam zawiedziona i czułam się zdradzona. Postanowiłam nie myśleć o Oliverze i Grace, tylko spróbować spędzić miły czas z James'em.
   - Myślałam że wypijemy kawę - powiedziałam ze zdziwieniem kiedy James postawił na stole wino i dwa kieliszki.
- Na niektóre problemy lepsze jest coś mocniejszego - mówił jakby to była jego zasada życiowa.
- Skąd pomysł że mam jakiś problem? - zapytałam z udawanym oburzeniem.
- Znam się na pięknych kobietach. Nie płaczecie bez powodu - uśmiechnęłam się pod nosem słysząc komplement.
- No dobrze, powiedzmy że jakiś mam. Czemu myślisz że zamierzam ci się zwierzać? - zapytałam, z udawaną wyższością.
- Bo nie masz dokąd pójść, a ja jestem jedynym czarującym młodzieńcem który chce służyć ci pomocą - uśmiechną się szeroko, a ja uniosłam brew zaskoczona jego pewnością siebie. Oliver nawet gdyby nazwał się "czarującym młodzieńcem" zawstydziłby się, a później obrócił to wszystko w żart. Skarciłam się w myślach za porównywanie ich.
- Skąd wiesz. Może mam takich na pęczki - powiedziałam z ironią.
- Nie wątpię. Za to jestem tym szczęściarzem, z którym wypijesz dziś to wino - teraz to ja uśmiechnęłam się. Podobała mi się ta arogancja, ukryta za grzecznością, mimo że wyczuwałam że ma nieczyste intencje. Ciekawe jak często sprowadzał tak dziewczyny do domu. Ile z nich kończyło ze złamanym sercem, bo odrzucał je po jednej nocy. Był właśnie takim typem. Dzisiaj mi to nie przeszkadzało, nie chciałam myśleć o tym co będzie jutro.
   Po kilku łykach wina i paru kiepskich żartach o Podziemnych, które opowiedział James, było mi już całkiem obojętne to jaki na prawdę jest. Po paru kolejnych lampkach wina stwierdziłam że to wszystko sobie ubzdurałam, bo przecież faktycznie jest "czarującym młodzieńcem" i nie mógłby tak zwieść na pokuszenie żadnej dziewczyny. W którymś momencie zaczęliśmy się całować. Miał takie miękkie usta. Gorący oddech. Poczułam silny zawrót głowy kiedy jego ręce dotarły do zapięcia od stanika. Odsunęłam się gwałtownie czując jakbym miała zwymiotować. Spytałam o łazienkę i pobiegłam do niej gdy tylko mi ją wskazał. Usiadłam na zimnych kafelkach i przycisnęłam twarz do ściany. Oddychałam powoli, walcząc z falą mdłości. Nigdy nie wypiłam tyle wina. Zacisnęłam powieki. Huczało mi w głowie i czułam się strasznie ciężko, a podłoga w łazience wydawała się wygodniejsza niż jakiekolwiek inne miejsce.
   Usłyszałam pukanie do drzwi. Rose. Rosemarie. Ktoś wołał. Czy nie mógłby się przymknąć? Chciałam spać. Rose. Rose! To moje imię. Wstałam i spojrzałam w lustro. Miałam rozmazany makijaż i potargane włosy. Przekrwione oczy świetnie pasowały do czerwonych pasemek włosów. Ktokolwiek mnie wołał, nie mógł mnie zobaczyć w takim stanie. Nagle drzwi wypadły z zawiasów i z hukiem runęły na podłogę. Za nimi stał James z serafickim ostrzem w ręku.
- Rosemarie Herondale. Alicante jest atakowane - powiedział i spojrzał na mnie ostro. Oparłam się o szafkę żeby się nie przewrócić. Chłopak zmarszczył brwi kiedy zobaczył jak się zataczam.
- Ale ty przecież nie możesz walczyć w takim stanie - westchnął.
- Sam mnie upiłeś. A poza tym i tak nie mogę walczyć bo jestem niepełnoletnia - zaczęłam mówić ze skargą, niczym pięciolatek, ale ostatnie słowa wybełkotałam. Twarz James'a mówiła mi że ich nie zrozumiał. Wzięłam głęboki wdech i wyprostowałam się.
- Muszę iść na Salę Anioła. I znaleźć Olivera. Mam nadzieję że jest bezpieczny - powiedziałam już wyraźnie. Myśl o niebezpieczeństwie otrzeźwiła umysł, nawet jeśli wciąż miałam pewne trudności z kontrolowaniem swoich ruchów.
- Nie ma mowy żebyś sama go szukała, najpierw cie odprowadzę, a jeśli jego nie będzie na miejscu to zacznę go szukać - zaproponował.
- Po prostu chodźmy - powiedziałam i wyszłam z toalety. Na stole dostrzegłam najróżniejszą broń, wybrałam dwa sztylety. Nie mogłam wyjść z domu zupełnie bezbronna. Po szybkim nałożeniu run, James i ja ruszyliśmy do drzwi wejściowych. Kiedy tylko je otworzyliśmy, przed nami pojawili się dwaj Mroczni.

niedziela, 31 maja 2015

Rozdział III I have been patient, but slowly I'm losing faith.

    Kiedy weszłam do domu usłyszałam strzępki rozmowy Grace i Olivera. Kobieta mówiła coś o Akademii, namawiała syna żeby się do niej zapisał. Jeśli on miał iść do Akademii, może ja też powinnam? Nie miałam ochoty rozmawiać o tym z Grace. I tak jej nie obchodziłam. A ona nie obchodziła mnie. Za ponad miesiąc miałam skończyć 18 lat. Przejęłabym majątek rodu i mogła w końcu uwolnić się od tej szalonej kobiety. Poszłam szybko do pokoju, z nadzieją że nie słyszeli mojego przybycia. Wzięłam szybki prysznic i położyłam się do łóżka. Pościel pachniała szarym mydłem od którego mnie mdliło. Starałam się to ignorować, co nie było takie trudne bo moje myśli zajmował wielki dom z ogrodem, który już niedługo będzie należał do mnie.
  Obudziłam się o świcie i wiedziałam że już nie zasnę. Chciałam ubrać się w pierwsze lepsze rzeczy, ale później pomyślałam o James'ie. Skoro jest moim sąsiadem a ja zamierzam wyjść z domu powinnam wyglądać dobrze. Kiedy ubrałam się już i umalowałam, doszło do mnie że nigdy nie przejmowałam się swoim wyglądem pod względem tego czy Oliverowi się spodobam. Więc czemu teraz to robię, przez nowo poznanego faceta?
  Wyszłam do piekarni kupić pieczywo. Z żalem do którego sama nie chciałam się przyznać zaakceptowałam fakt że nie spotkałam James'a. Przygotowałam śniadanie z produktów które znalazłam w lodówce. Ktoś musiał zaopatrzyć ją przed naszym przybyciem. Grace weszła do kuchni. Nawet na mnie nie spojrzała, tak jakbym nie istniała. Ja też nie zwracałam na nią uwagi.
- Dobrze się spało? - zapytał Oliver kiedy podawałam mu śniadanie.
- Nawet nieźle. Całą noc myślałam o rezydencji Herondale'ów - odparłam. Chłopak nieomal zakrztusił się herbatą. 
- Rezydencji? - spojrzał na mnie z niedowierzaniem.
- No tak, przecież oboje wiedzieliśmy że po osiemnastce się wyprowadzę - powiedziałam lekko i oparłam się o blat. Spodobała mi się jego reakcja. Przejął się tym że może mnie stracić. 
- Znalazłaś ją wczoraj - domyślił się Oliver. Wziął kęs jajecznicy i żuł go powoli, zdecydowanie za długo. 
- Tak, zobaczyłam ją kiedy biegałam. Chcesz dziś tam ze mną pójść? Chciałam przyjrzeć się jej w świetle dnia - powiedziałam radośnie. Oliver spojrzał ma mnie sceptycznie. 
- Tak ci się spieszy żeby od nas uciec?  - zapytał ponuro. 
- Od WAS? Przecież nie twoja matka ledwo zauważa że istnieje. Jeśli chcesz to za jakiś czas możesz do mnie dołączyć - oburzyłam się. Odetchnęłam głęboko. Nie lubiłam się na niego denerwować. Nasze kłótnie zazwyczaj miały związek z Grace. Oliver westchnął. Podniósł się i stanął w pół kroku przede mną. Spojrzałam mu w oczy, jak zwykle zachowywałam spokój w jego obecności. W niektórych chwilach, na przykład teraz nie było to takie proste.
- Na prawdę chcesz odejść? - zapytał pochylając się. Teraz jego twarz była tak blisko mojej. Wystarczyło tak niewiele żebym mogła go pocałować.
- Chce się od niej uwolnić - powiedziałam cicho. Wiedział że mówię o jego matce. Westchnął i oparł czoło o moje. Zamknął oczy i westchnął, a ja nie wiedziałam co zrobić. Chciałam go pocałować, ale nagle uświadomiłam sobie co zaraz powie.
- Jesteś dla mnie jak siostra... Nie wyobrażam sobie życia bez ciebie - słowa zabolały bardziej niż się spodziewałam. Przecież znałam prawdę. Wiedziałam że nie mogę liczyć na nic więcej. Jednak teraz gdy to powiedział coś we mnie pękło. Poczułam jak w oczach zbierają mi się łzy. Zacisnęłam powieki i przechyliłam głowę żeby móc głębiej odetchnąć. Przez przypadek dotknęłam czubkiem nosa jego nosa. Zadrżałam. Łza spłynęła po prawym policzku. Bałam się ruszyć, żeby czegoś nie zepsuć, chciałam chłonąć jedyny rodzaj bliskości na jaki mogę liczyć z jego strony. Bałam się otworzyć oczy, chciałam myśleć że nie widział tej łzy. I wtedy stało się coś niezwykłego. Pocałował mnie. Dotknął ustami moich ust delikatnie, jakby bał się mojej reakcji. Byłam zszokowana, że przez chwilę stałam jak sparaliżowana. W końcu doszło do mnie że czeka na mój ruch. Przysunęłam się bliżej i położyłam ręce na jego karku. Więcej nie trzeba było. Pocałował mnie tak jakby czekał na to całe życie, jakby czekał na to tyle co ja. W mojej głowie pojawiła się masa sprzecznych myśli. Przed chwilą powiedział że jestem dla niego jak siostra, a teraz mnie całował. Nie wiem ile czasu minęło, Oliver odsunął się ode mnie gwałtownie. Otworzyłam oczy i zobaczyłam wściekłą Grace która zaciskała rękę na jego ramieniu. Pewnie go ode mnie odciągnęła.
- Ty kurwo! Jak śmiesz uwodzić mojego syna?! Ty mała suko, jesteś taka sama jak twoja matka, chcesz mi odebrać jedynego mężczyznę jaki mi pozostał na tym świecie? - krzyczała.
- Dość! - wrzasnął nagle Oli. Grace spojrzała na niego zszokowana. Tak samo jak ja. Kobieta podeszła do niego i z zaciśniętą szczęką wymierzyła mu policzek. Chłopak zachwiał się, a później spojrzał na podłogę jakby zawstydzony, jakby żałował tego jak potraktował matkę. Po chwili spojrzał na nią przepraszającym wzrokiem. Przyglądałam się temu z niedowierzaniem. Kiedy Grace przeniosła wzrok na mnie. W jej oczach widziałam znajome szaleństwo. Znów nad sobą nie panowała.
- Wynoś się z tego domu, albo z tobą skończę - warknęła przez zęby. Spojrzałam na nią z całą wściekłością na jaką było mnie stać.
- Chyba śnisz jeśli myślisz że będę tak posłuszna jak twój syneczek - wysyczałam. Ostatnie słowo powiedziałam z taką pogardą, że kontem oka zobaczyłam jak Oliver patrzy na mnie z urazą.
- Ty mała... - zaczęła i zamachnęła się by mnie uderzyć. Przerwała kiedy złapałam ją za nadgarstek. Ja nie zamierzałam pokornie przyjąć policzka. Jeszcze chwila i sama bym ją uderzyła. Oliver złapał matkę za ramiona i przestawił ją jak krzesło kilka kroków ode mnie. Wciąż patrząc kobiecie w oczy wyszłam z kuchni i pobiegłam do mojego pokoju. Spakowałam kilka rzeczy które rozpakowałam po przyjeździe, zarzuciłam torbę na ramie i wyszłam. Przez chwilę chciałam żeby Oliver mnie zatrzymał, albo żeby poszedł razem ze mną. Domyśliłam się że pewnie jest razem ze swoją matką i próbuje doprowadzić ją do porządku. Ona była dla niego najważniejsza. Ja się nie liczyłam. On już dla mnie też. Dopiero po przekroczeniu progu domu zorientowałam się że płaczę.

sobota, 14 lutego 2015

Rozdział II Home, home, this house is not a home


KLIK ♪ 
  - To ty wprowadziłaś się do starego domku Penhallow'ów, prawda? - zapytał.
- Tak. Ja, moja przybrana matka i jej syn - potwierdziłam patrząc mu w oczy. Miał takie magnetyczne spojrzenie. Nie mogłam oderwać od niego wzroku.
- Jestem James Nightshade - powiedział wyciągając dłoń w moim kierunku.
- Rosemarie Herondale - odparłam, starając się brzmieć jak najbardziej przyjaźnie. Złapałam jego rękę z zamiarem uściśnięcia jej, ale on obrócił ją i pocałował lekko wciąż patrząc mi w oczy. Z trudem pohamowałam westchnienie. Jeśli Nightshade'owie faktycznie izolowali się od społeczeństwa, wyszło to im na dobre jeśli chodzi o maniery. Wyprostował się i zapadła cisza. Patrzył na mnie z tajemniczym uśmiechem, przez który ujawnił lekkie dołeczki w policzkach i uwydatnił rysy twarzy. Postanowiłam przerwać to niezręczne milczenie.
- Widziałam cie jak wychodziłeś ze stajni. Macie konie? - wypaliłam. Po chwili zrozumiałam że to bardzo głupie pytanie, co innego mogłoby być w stajni. Nagle straciłam całą pewność siebie. W dodatku chyba zaczęłam się czerwienić. Jak to możliwe, żeby działał tak na mnie prawie obcy facet? James zaśmiał się, unosząc głowę do góry.
- Tak mamy konie. Jeździłaś kiedyś? - zapytał uśmiechając się.
- W Londynie mieliśmy konie, ale przeprowadziliśmy się kiedy byłam mała, więc nie miałam okazji - odparłam nie chcąc wdawać się w szczegóły.
- Może cie kiedyś nauczę - zaproponował z psotnym uśmiechem.
- Jeśli znajdę czas - odparłam lekko, jakby jego propozycja w ogóle mnie nie zainteresowała.
- Mam nadzieję że ci się to uda - powiedział schylając lekko głowę, a później odwrócił się w kierunku ekspedientki i zaczął z nią rozmowę na temat "tej rzeczy którą zamówił jego ojciec". Wychodząc ze sklepu poczułam ciarki na plecach. Odetchnęłam głęboko i wróciłam do domu.
   Zaczęłam rozpakowywać swoje rzeczy, a później przebrałam się w luźną koszulkę na ramiączka i legginsy. Mimo że Nocni Łowcy używali runów by wspierać swoje umiejętności i wytrzymałość, twierdziłam że każdy powinien być w stanie poradzić sobie bez nich. Podobno mój ojciec twierdził tak samo.
  Na korytarzu minęłam Olivera.
- Idziesz biegać? - zapytał ze zdziwieniem.
- Tak, chcę trochę poznać miasto - zatrzymałam się - idziesz ze mną?
- Nie mogę - odpowiedział patrząc na mnie przepraszająco. Westchnęłam i ruszyłam do drzwi. Kiedy tylko wyszłam zaczęłam biec truchtem. Wybierałam wąskie uliczki, w miejscach gdzie coś mnie zainteresowało zwalniałam. Generalnie Alicante przypominało typowe europejskie miasto. Pomijając runy, wyjątkową zieleń liści i traw i konie zamiast samochodów. Rzecz która zaskoczyła mnie najbardziej, to białe zasłony w oknach, wywieszane jako znak żałoby. Były w większości domów. W większości domów ktoś stracił przyjaciela albo krewnego. Wojna z Valentinem i jego demonami przyniosła Światu Nocnych Łowców wiele strat. Słońce zaczęło zachodzić, ale nie miałam ochoty wracać. Minęłam mój dom, pałac Nightshade'ów i biegłam prosto. W końcu droga z kostki brukowej przeszła w piaszczystą, domy ustąpiły miejsca drzewom i polanom. W oddali widziałam wzgórza. Straciłam rachubę czasu, podziwiając widoki. Zrobiło się ciemno i postanowiłam wracać. Niedaleko widziałam zarys jakiegoś budynku. Pewnie domu jakiejś bogatej rodziny. Zaciekawił mnie, więc stwierdziłam że dobiegnę do niego i zacznę wracać.
  Zatrzymałam się. W rezydencji nie paliły się żadne światła. Między prętami bramy zauważyłam pajęczynę. Kiedy tak się jej przyglądałam, nagle zobaczyłam wielkie, złote H na środku. Po chwili zrozumiałam że była to rezydencja Imogen - ciotki tak zgorzkniałej, że nie chciała przyjąć pod swój dach własnej bratanicy. Kiedy ona zmarła, rezydencja została pusta. Teraz powinna należeć do mnie. Nagle poczułam chęć by wejść do środku. W końcu to moja własność. Nikt nie raczył mnie o niej powiadomić, ale skoro ta rezydencja należy do Herondale'ów, a ja jestem ostatnią z nich, jest moja. Miałam już przejść przez bramę, kiedy usłyszałam stukot kopyt niedaleko. Może i rezydencja była moja, ale wolałabym nie zostać uznana za włamywacza. Zaczęłam biec w kierunku domu. Tym razem szybko, tak jak tylko pozwalały mi mięśnie. Oliver pewnie się martwi - pomyślałam. Nie miałam ochoty wracać, skoro mój prawdziwy dom był tuż obok. Nie chciałam wracać do Grace, która mnie nienawidziła. Byłam dziedziczką majątku, czemu miałabym znosić dłużej to jak ona mnie traktuje? Miejsce gdzie była ona, nigdy nie było dla mnie domem. Nigdy.

środa, 31 grudnia 2014

Rozdział I I'm freaking out, where am I now?


♪ KLIK ♪
   Miałam wrażenie że uczucie spadania trwa wiecznie, ale kiedy pojawiłam się w Idrisie, wiedziałam że minęła zaledwie chwila. Odetchnęłam głęboko. Było o wiele cieplej niż Monachium. Pierwsze co przykuło moją uwagę były szklane wieże. Słońce mieniło się w nich, niczym w pryzmacie. Nagle przypomniało mi się co ostatnio słyszałam. Jonathan Morgernstern podający się za Sebastiana Verlac'a wspiął się na ich szczyt by je unieszkodliwić. Były wyższe niż myślałam, nie potrafiłam wyobrazić sobie jak mógł to osiągnąć. Następną rzeczą na którą zwróciłam uwagę, była zieleń drzew i trawników. Żywa niczym wiosenna, a przecież zbliżał się już koniec lata. Budynki były klasyczne, ale stylowe. Zobaczyłam kilka koni, tupiących kopytami po kostce brukowej którą wyłożona była ulica. Gdyby nie współczesny ubiór mieszkańców, można by pomyśleć że brama przeniosła nas w przeszłość. Spojrzałam na Olivera. Rozglądał się tak samo jak ja, wyraźnie zauroczony Alicante. Jedyne co nie pasowało to tego pięknego miejsca była atmosfera. Ludzie chodzili szybko, wyraźnie poddenerwowani. Nic dziwnego, skoro od jakiegoś czasu wisiało nad nimi widmo wojny.
   Po chwili przez Bramę przeszła też Grace. Zaczęła prowadzić nas przez miasto, do domu w którym mieliśmy się zatrzymać. Co jakiś czas zamieniała parę zdań z synem. Mnie standardowo ignorowała.
   Nasz dom nie różnił się od pozostałych. Znajdował się na bocznej uliczce miasta, na przeciwko uroczej cukierni i sklepu z bronią. Postanowiłam że jak się rozpakuję to zajrzę do jednego i drugiego. Na lewo od naszego domu stał szereg kilku identycznych, natomiast po prawej stronie znajdował się inny, zupełnie nie pasujący budynek. Szary, gotycki pałacyk, przypominał mi kościół. Gdyby nie to, że znajdowaliśmy się w Idrisie, pomyślałabym że to Instytut. Za wielkimi oknami, zawieszone były ciemne zasłony, ale dało się dostrzec przebłyski światła. Budynek wyglądał na stary i zaniedbany, ale ogródek przed nim był jednym z najpiękniejszych jakie widziałam. Przeszłam parę kroków podziwiając go. Zajmował dużo terenu, na zachodniej stronie posiadłości dostrzegłam niewielką stajnię. Przyglądałam się jej chwilę, zastanawiając się czy w środku są konie, czy jest opuszczona. Nagle jej drzwi otworzyły się. Zza nich wyłonił się wysoki młodzieniec, szczupły, ale dobrze zbudowany. Z daleka nie potrafiłam dostrzec jego twarzy, ale czarne włosy i jasna cera prezentowały się interesująco. Spojrzał się w moim kierunku, a ja zdałam sobie sprawę że się gapie. Złapałam walizkę i ruszyłam do swojego domu.
   W środku prezentował się bardziej okazale niż na zewnątrz. Ktoś musiał o niego dbać przed naszym przybyciem. Wszędzie stały kwiaty, drobne figurki i puste ramki na zdjęcia. Na ścianach wisiały obrazy, przedstawiające doliny, rzeki i jezioro. Najprawdopodobniej były to krajobrazy Idrisu. Zajęliśmy trzy pokoje, jeden na parterze został wolny. Na drugim piętrze były tylko dwie łazienki, więc postanowiłam zająć łazienkę z Oliverem. Nie chciałam narażać się jego matce, chociaż wątpiłam czy mogłaby mi coś zrobić.
   - Wiesz kto mieszka w tej posiadłości obok? - zapytałam Olivera, po tym jak zrobiłam nam herbatę w kuchni.
- Zdaje się że Nightshade'owie. To ich zamczysko wygląda jak z horroru - odparł udając że się boi, ale oboje wiedzieliśmy że nie tak łatwo go przerazić - Mama mówi że izolują się od społeczeństwa i przez to są dzicy - dodał dmuchając gorącą herbatę.
- I ona mówi że ktoś izoluje się jak dzikus? - zauważyłam cicho, nie chciałam żeby to usłyszał, ale on spojrzał na mnie smutnym wzrokiem. Nie odezwał się jednak. Wiedziałam że martwi się o matkę. Nie podobało mu się to że mnie ignoruje. Próbował z nią rozmawiać, ale nie przynosiło to żadnego skutku.
   Kiedy wypiliśmy herbatę, zapytałam go czy chciałby pójść ze mną do sklepu z bronią. Wykręcił się mówiąc że chce się rozpakować. Pewnie nie chciał zostawiać matki samej.
   Ekspedientka w sklepie, była starszą, siwiejącą kobietą o smutnych, szarych oczach. Na twarzy miała cienkie blizny po runach. Wymieniłyśmy uprzejmości, porozmawiałyśmy chwilę o domu w którym się zatrzymałam. Później zapytała mnie o ulubiony typ broni. Bez wahania odparłam że jest to łuk. Zawsze fascynowała mnie możliwość zabijania po cichu, tak by nikt nie zauważył. Z demonami rzadko kiedy tak się dało, ale jeśli już mnie zauważyły wolałam krótkie Serafickie Ostrza od długich. Były precyzyjniejsze i łatwiej się nimi walczyło. Naszą dyskusję na temat broni przerwał młody mężczyzna. Wszedł do sklepu i rzucił wesołe " Dzień dobry, Mags", a dopiero po chwili zorientowałam się że jest to chłopak na którego gapiłam się gdy tu przybyłam.
- Witaj - powiedział patrząc na mnie i ukłonił się lekko. Kiedy się wyprostował, zobaczyłam, że jego oczy miały barwę morza, tak ciemne że kontrastowały z jasną cerą. Miał wysokie i wyraźne kości policzkowe i mocną szczękę. Był sporo wyższy ode mnie i żeby spojrzeć mu w oczy musiałam podnieść wysoko głowę.
- Dzień dobry - wydusiłam po chwili, zaskoczona jego manierami. Nie spotkałam w swoim życiu zbyt wielu nocnych łowców w moim wieku, ale domyśliłam się że nie każdy jest tak dobrze ułożony jak on. 

poniedziałek, 29 grudnia 2014

Wstęp. "Lost in the city of angels Down in the comfort of strangers"

♪ KLIK ♪
   Spakowałam się już poprzedniego dnia. Teraz schowałam ostatnie rzeczy do kosmetyczki. Spojrzałam w lustro. Wczoraj położyłam się spać w mokrych włosach i teraz widziałam tego efekty. Czarne i czerwone kosmyki zazwyczaj proste, teraz wyginały się w różne strony i za nic nie dały się ułożyć. To miał być moja pierwsza wizyta w Idrisie. Chciałam wyglądać perfekcyjnie, więc zaczęłam je prostować. Kiedy były już w znośnym stanie, rozczesałam je ostatni raz i spojrzałam w lustro. Nie wyglądałam źle. Blada cera podkreślała granatowe oczy. Normalnie jedno było szare a drugie fioletowe, ale kiedy byłam podekscytowana jak teraz, zmieniały barwę. Podobno to jak zmieniały kolor, było efektem śladowej ilości krwi czarowników w moich żyłach. Oliver potrafił nieomylnie odczytać mój nastrój po oczach. Znał mnie tak dobrze, że rozumieliśmy się bez słów. Ja z resztą jego też. Mój najlepszy przyjaciel był synem mojej przybranej matki. Jej mąż adoptował mnie po śmierci moich rodziców. Charlie Clearwater był parabatai mojego ojca. Ale kiedy i on zmarł, jego żona oszalała. Zabił go demon, ale mimo to Grace obwiniała mnie o jego śmierć. Pewnej nocy wpadła do mojej sypialni z nożem kuchennym. Próbowała mnie zabić. Uciekłam do łazienki, ale po jej ataku na plecach została długa blizna, po głębokiej ranie której nawet runy nie były w stanie uzdrowić w pełni. Po tym zajściu została odesłana do Cichego Miasta. Boję się myśleć, co w jej umyśle mogli zrobić Cisi Bracia. Kiedy wróciła traktowała mnie jak powietrze.
   - Musimy już iść - usłyszałam za drzwiami głos Olivera. Wyszłam szybko z łazienki. Chłopak zdjął mi z ramienia włos i zrzucił go na podłogę. Był trochę pedantycznym perfekcjonistą. Ale ktoś z nas dwóch musiał być dokładny. Oliver był rok młodszy, ale wcale na to nie wyglądał. Był dobrze zbudowany i o głowę wyższy ode mnie. Miał wyraźnie zarysowane kości policzkowe i wydatną szczękę. Był brązowookim szatynem. Spojrzałam na niego czując jak serce mi przyśpiesza. Znaliśmy się odkąd pamiętam, a on zawsze traktował mnie jak siostrę. Od trzech lat prosił mnie żebym została jego parabatai a ja za każdym razem odmawiałam. Kiedy pytał dlaczego, odpowiadałam że nie jestem gotowa na takie decyzje. W rzeczywistości chodziło o to że odkąd zaczęłam interesować się chłopcami podkochiwałam się w nim. 
   Poszliśmy do ogrodu, gdzie znajomy czarownik miał stworzyć Bramę. Spojrzałam ostatni raz na Instytut. Miałam cichą nadzieję że zostanę w Idrisie i nigdy już tu nie wrócę. Zgodzę się że Monachium jest ładnym miastem, ale wiązało się z nim zbyt wiele złych wspomnień. Za kilka miesięcy miałam mieć 18'ste urodziny, po nich chciałam przeprowadzić się do Londynu skąd pochodziłam. 
  Odetchnęłam głęboko i razem z Olivierem weszliśmy w Bramę.