poniedziałek, 31 sierpnia 2015

Rozdział IV They say that evil comes disguised


   Z torbą na ramieniu ruszyłam w kierunku rezydencji Herondale'ów. Nawet jeśli miałabym się do niej włamać, spędzę tam noc. I parę następnych dni. A kiedy przyjdą moje osiemnaste urodziny oficjalnie ją przejmę. Na myśl o tym że miałabym wrócić do Grace i Olivera trzęsły się ręce.
   - Gdzie się tak śpieszysz? - usłyszałam głos za sobą. Odwróciłam się. Ty był James.
- Płakałaś? - zapytał zanim zdążyłam się odezwać.
- Oczywiście że nie - odpowiedziałam hardo. Chłopak spojrzał na mnie podejrzliwie.
- Masz rozmazany makijaż - powiedział, a ja odruchowo sięgnęłam do oczu. Na palcach zostały ślady tuszu. Szlag. Że też nie pomyślałam o tym żeby używać wodoodpornych kosmetyków.
- Spieprzaj - warknęłam. Wciąż byłam wściekła. Emocje buzowały we mnie jakbym zaraz miała wybuchnąć. James spojrzał mi głęboko w oczy, pewnie zauważył zmianę ich koloru. Teraz pewnie były szare jak niebo w trakcie burzy.
- Co się stało? - zapytał podchodząc bliżej.
- Nic - odparłam cicho. Był miły, mimo wściekłości nie chciałam tracić szansy na poznanie go, tym bardziej teraz, kiedy w końcu otrząsnęłam się z marzeń o idealnym Oliverze.
- Nie pytam "czy coś się stało", bo gdyby nic się nie stało to nie byłabyś taka roztrzęsiona - podszedł jeszcze bliżej. Wyciągnął do mnie rękę z chusteczką. Chciałam ją wziąć, ale zanim zdążyłam to zrobić podniósł ją wyżej i otarł mi twarz z łez. Zmarszczył brwi. Pewnie jeszcze bardziej rozmazał tusz. Odsunęłam się gwałtownie.
- Muszę iść - powiedziałam szybko i odwróciłam się.
- Do posiadłości Herondale'ów? Wiesz że nie jest twoja - James najwyraźniej starał się zdobyć moją uwagę. Pewnie był typem faceta który powie każdą bzdurę żeby zatrzymać przy sobie dziewczynę. Westchnęłam i spojrzałam na niego.
- O czym ty mówisz? - zapytałam bez przekonania.
- Słyszałaś o kimś takim jak Jace Wayland? - odpowiedział pytaniem. Oczywiście że o nim słyszałam. Przyszywany syn Valentain'a, wychowanek Lightwoodów. Chyba każdy słyszał o nim i o Clary Fairchild.  Przechyliłam głowę w bok, nie rozumiejąc co on ma do mojego majątku.
- Lightwood, Morgenstern, Herondale - wyliczył nazwiska, a ja wciąż nie wiedziałam o co mu chodzi.
- Był synem Stephena, wnuczkiem Imogen - zrobił przerwę, chyba czekał na moją reakcję. Patrzyłam na niego z niedowierzaniem. Jeśli to prawda to...
- To on jest jej spadkobiercą. Nie ty. - zamilkł nagle i spojrzał na mnie jakby bał się że zaraz wybuchnę płaczem.
- Skąd ty w ogóle wiesz takie rzeczy? - zapytałam z niedowierzaniem, pewna że to wszystko to jego wymysły
- Moi rodzice są wysoko postawieni w radzie. Tam dużo się o nim mówi. Jeśli zechce przyjąć twoje nazwisko, wszystko będzie należeć do niego. Więc może zamiast włamywać się do budynku do którego jak na razie nie masz żadnych praw, wpadniesz do mnie na kawę? - zaproponował. Więc miałam co do niego racje, robi wszystko żebym się z nim umówiła.
- Jasne - uśmiechnęłam się, czując jak złość mnie opuszcza. Teraz czułam bardziej smutek. Jednocześnie byłam zawiedziona i czułam się zdradzona. Postanowiłam nie myśleć o Oliverze i Grace, tylko spróbować spędzić miły czas z James'em.
   - Myślałam że wypijemy kawę - powiedziałam ze zdziwieniem kiedy James postawił na stole wino i dwa kieliszki.
- Na niektóre problemy lepsze jest coś mocniejszego - mówił jakby to była jego zasada życiowa.
- Skąd pomysł że mam jakiś problem? - zapytałam z udawanym oburzeniem.
- Znam się na pięknych kobietach. Nie płaczecie bez powodu - uśmiechnęłam się pod nosem słysząc komplement.
- No dobrze, powiedzmy że jakiś mam. Czemu myślisz że zamierzam ci się zwierzać? - zapytałam, z udawaną wyższością.
- Bo nie masz dokąd pójść, a ja jestem jedynym czarującym młodzieńcem który chce służyć ci pomocą - uśmiechną się szeroko, a ja uniosłam brew zaskoczona jego pewnością siebie. Oliver nawet gdyby nazwał się "czarującym młodzieńcem" zawstydziłby się, a później obrócił to wszystko w żart. Skarciłam się w myślach za porównywanie ich.
- Skąd wiesz. Może mam takich na pęczki - powiedziałam z ironią.
- Nie wątpię. Za to jestem tym szczęściarzem, z którym wypijesz dziś to wino - teraz to ja uśmiechnęłam się. Podobała mi się ta arogancja, ukryta za grzecznością, mimo że wyczuwałam że ma nieczyste intencje. Ciekawe jak często sprowadzał tak dziewczyny do domu. Ile z nich kończyło ze złamanym sercem, bo odrzucał je po jednej nocy. Był właśnie takim typem. Dzisiaj mi to nie przeszkadzało, nie chciałam myśleć o tym co będzie jutro.
   Po kilku łykach wina i paru kiepskich żartach o Podziemnych, które opowiedział James, było mi już całkiem obojętne to jaki na prawdę jest. Po paru kolejnych lampkach wina stwierdziłam że to wszystko sobie ubzdurałam, bo przecież faktycznie jest "czarującym młodzieńcem" i nie mógłby tak zwieść na pokuszenie żadnej dziewczyny. W którymś momencie zaczęliśmy się całować. Miał takie miękkie usta. Gorący oddech. Poczułam silny zawrót głowy kiedy jego ręce dotarły do zapięcia od stanika. Odsunęłam się gwałtownie czując jakbym miała zwymiotować. Spytałam o łazienkę i pobiegłam do niej gdy tylko mi ją wskazał. Usiadłam na zimnych kafelkach i przycisnęłam twarz do ściany. Oddychałam powoli, walcząc z falą mdłości. Nigdy nie wypiłam tyle wina. Zacisnęłam powieki. Huczało mi w głowie i czułam się strasznie ciężko, a podłoga w łazience wydawała się wygodniejsza niż jakiekolwiek inne miejsce.
   Usłyszałam pukanie do drzwi. Rose. Rosemarie. Ktoś wołał. Czy nie mógłby się przymknąć? Chciałam spać. Rose. Rose! To moje imię. Wstałam i spojrzałam w lustro. Miałam rozmazany makijaż i potargane włosy. Przekrwione oczy świetnie pasowały do czerwonych pasemek włosów. Ktokolwiek mnie wołał, nie mógł mnie zobaczyć w takim stanie. Nagle drzwi wypadły z zawiasów i z hukiem runęły na podłogę. Za nimi stał James z serafickim ostrzem w ręku.
- Rosemarie Herondale. Alicante jest atakowane - powiedział i spojrzał na mnie ostro. Oparłam się o szafkę żeby się nie przewrócić. Chłopak zmarszczył brwi kiedy zobaczył jak się zataczam.
- Ale ty przecież nie możesz walczyć w takim stanie - westchnął.
- Sam mnie upiłeś. A poza tym i tak nie mogę walczyć bo jestem niepełnoletnia - zaczęłam mówić ze skargą, niczym pięciolatek, ale ostatnie słowa wybełkotałam. Twarz James'a mówiła mi że ich nie zrozumiał. Wzięłam głęboki wdech i wyprostowałam się.
- Muszę iść na Salę Anioła. I znaleźć Olivera. Mam nadzieję że jest bezpieczny - powiedziałam już wyraźnie. Myśl o niebezpieczeństwie otrzeźwiła umysł, nawet jeśli wciąż miałam pewne trudności z kontrolowaniem swoich ruchów.
- Nie ma mowy żebyś sama go szukała, najpierw cie odprowadzę, a jeśli jego nie będzie na miejscu to zacznę go szukać - zaproponował.
- Po prostu chodźmy - powiedziałam i wyszłam z toalety. Na stole dostrzegłam najróżniejszą broń, wybrałam dwa sztylety. Nie mogłam wyjść z domu zupełnie bezbronna. Po szybkim nałożeniu run, James i ja ruszyliśmy do drzwi wejściowych. Kiedy tylko je otworzyliśmy, przed nami pojawili się dwaj Mroczni.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz